Ostatniego lata przez moje mieszkanie przeszedł mały Armagedon.
Remont się wydłużył i z planowanych dwóch tygodni dobił do prawie dwóch
miesięcy. Bywałam w nim sporadycznie, by porozmawiać z ekipą i obserwować jak
stare idzie w niepamięć. Byłam z siebie bardzo dumna, bo warto tu wspomnieć, że
strasznie nie lubię remontów, sprzątania i wszelkich wielkich zmian. Mieszkanie
służy mi raczej do mieszkania, przechowywania, spania etc. Zaś moje myśli zajmują
się zupełnie nieprzyziemnymi sprawami, nowymi pomysłami, recepturami do
gotowania (tak, zdecydowanie lubię gotowaćJ
) oraz książkami, które pragnę przeczytać. Stąd, mając takie pasje, ciężko, oj
bardzo ciężko, sięgnąć po szmatkę do ścierania kurzu czy odkurzacz. „Ech”
wypadałoby powiedzieć… Obecnie się kuruję po przebytym zabiegu. Z siedzącego
trybu życia obserwuję moje mieszkanko. No cóż, warto by je trochę odgracić -
pomyślałam. Wyrzucając trzy czwarte mebli podczas remontu, pozostało mi wiele bezdomnych
przedmiotów. Planuję kupić szafę, ale
wciąż mi coś nie pasuje, więc zwyczajnie
odkładam zakup na potem.
Tym długi wstępem chciałam doprowadzić nas do szafy z
ubraniami. Ją także stanowczo musiałam przeorganizować. Po remoncie oprócz
ubrań stały w niej pudła wypełnione zapasami past do zębów, abażurem, koszykami
i innymi zbędnymi rzeczami. Mnie aż w sercu ściska kiedy mam coś wyrzucić. Jestem
obdarzona syndromem chomika. Każdy
przedmiot z czymś mi się kojarzy, przywołuje wspomnienia. Trudno, podjęłam trudną
decyzję - wyjechała reklamówka starych rajstop, skarpet i koszulek. Z szafy część
ubrań, zwłaszcza sezonowych i tych „od razu po praniu”, przeprowadziła się do
komody. Szafa straciła zbędne kilogramy, a ja zastanowiłam się nad sensem
posiadania dużej ilości ubrań. Już „Lekcje Madame Chic” Jennifer L. Scott
pobudziły moja wyobraźnię, że najlepiej w szafie mieć kilka ubrań, ale za to
dobrej jakości. Powinny stanowić one bazę do uzupełniania się nawzajem. Do
tego, bardzo istotne są dodatki, szale, paski, torebki, biżuteria. Zaczęłam się
zastanawiać ile mam pasków. Sprawdziłam - cztery, z czego tylko jeden skórzany,
porządny. Uważam, że aż tak dużej ilości ubrań nie posiadam, a jednak w jednej szafie
się nie mieszczą. Czyżby mój styl się rozmywa? Wiadome, ubrania to pikuś, kiedy
masz duże wydatki, zawsze jest coś znacznie ważniejszego do ogarnięcia. Ale tak
po prawdzie, czy zapomniałyśmy już o stylu, topiąc się w sprawach codziennych? Czy
najłatwiej zdobyć coś z sieciówek? Czy one są warte swojej ceny i tak naprawdę
po co ich nam tyle.
Uparłam się na szycie, bo to uwielbiam, ale nie oszukuję
się, więcej mam ubrań sklepowych. Chyba
znowu czeka mnie przeorganizowanie szafy, ale już pod kątem tego, co mnie
identyfikuje.
W czasie rekonwalescencji mam dużo czasu na oglądanie
filmów. Zamieszczam kadr z filmu Uśmiech
Mona Lizy. Ubiór niezłomnej Katherine Watson mnie urzekł. Zaczęłam się
zastanawiać, czy moja szafa jest taka jak moja świadomość. Czy też zrobiła się tak prosta jak łatwość w
dostępie do mody… A tak od siebie, film mądry i kobiecy. Przypomina nam o nas
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz